W środę, 9 kwietnia 2008 roku, w Galerii Książki klubu Lokator odbył się wernisaż wystawy obrazów Dagmary, będących ilustracjami do wydania kolekcjonerskiego Anansi Boys Neila Gaimana, które dla wydawcy w USA wyprodukowała krakowska oficyna Atropos. Dodajmy, że Gaiman to absolutny top topów wśród pisarzy amerykańskich, a zachwycił się rysunkami Dagmary podczas swego pierwszego pobytu w Polsce.
DM: - Zaprezentowaliśmy cztery z ośmiu moich obrazów, które trafiły do tego wydania jako ilustracje. Właśnie te cztery to sporych rozmiarów prace olejne namalowane na płótnie. Można więc zobaczyć wszystkie detale, które przy pomniejszeniu w książce nie zawsze są widoczne.
AW: - W Lokatorze pokazujemy też samą książkę „Anansi Boys”, która została wydana w limitowanym nakładzie 750 egzemplarzy. Każdy z nich posiada swój numer oraz sygnatury Gaimana i Dagmary.
Wasza współpraca z Gaimanem zaczęła się od fantastycznego tomu „Melinda”, wydanego w roku 2004, gdzie obok tekstu Gaimana znalazły się rysunki Dagmary, a całość wyprodukował Atropos.Obecny tom jest kontynuacją tego projektu?
DM: - Tak. Dzięki „Melindzie” nie byliśmy już anonimowi ani dla Gaimana, ani dla wydawnictwa Hill House. Ponieważ moja praca spodobała się Amerykanom, otrzymałam propozycję dalszej współpracy.
Kolekcjonerska edycja „Anansi Boys”, najnowszego hitu Gaimana, prezentuje się wspaniale – twarda oprawa, tłoczenia, papier najwyższej klasy, cudowne odwzorowanie barw na rysunkach. Amerykański wydawca pozostawił Wam wolną rękę?
DM: - Zaprojektowałam całą książkę od początku do końca, włącznie z typografią i układem stron. Ponieważ „Anansi Boys” to druga część serii wydawniczej – pierwszą stanowią „Amerykańscy Bogowie” Gaimana – musiałam użyć tej samej czcionki, która znalazła się w poprzednim tomie. Poza tym miałam wolną rękę. To było dla mnie bardzo cenne.
AW: - Kolekcjonerską edycję „Amerykańskich Bogów” wyprodukowano w Chinach. Uważam że nasze wydanie „Anansi Boys” jest bogatsze, zrobiliśmy je bardziej elegancko, pojawiło się twarde etui na książkę z drewnianą rzeźbą pająka na froncie. Ta ostatnia została wygrawerowana laserem w orzechu amerykańskim. Zabawne, bo dla nas jest to drewno egzotyczne, tymczasem Amerykanie mogą je traktować całkiem zwyczajnie...
DM: - Próbowaliśmy innych materiałów, ale nie wypadały tak efektownie. Zdecydowaliśmy się więc na orzech amerykański, który pięknie wygląda.
Dagmara, czytałaś książkę przed rozpoczęciem pracy?
DM: - Tak, niedługo po tym, jak została napisana. Otrzymałam ją wprost od Gaimana. Przeczytałam ją z ogromną przyjemnością.
AW: - Dodam, że pierwotnie to wydanie kolekcjonerskie miało się ukazać w USA równocześnie z normalną edycją. Okazało się jednak, że na tom kolekcjonerski trzeba było czekać aż dwa lata. W międzyczasie zdążyło się już ukazać polskie tłumaczenie książki.
Dwa lata – mnóstwo czasu.
AW: - Wynikało to przede wszystkim z cyklu produkcji. Żeby wybrać najlepsze materiały, musieliśmy przetestować różne surowce, na niektóre trzeba było dłużej czekać.
DM: - Nie było też łatwe znalezienie introligatora, który podjąłby się oprawy tak skomplikowanego projektu. Na szczęście wszystko nam się udało.
Ile kosztują Waszej produkcji „Anansi Boys” w Stanach?
AW: - 249 dolarów za komplet: książka w twardym etui plus mniejsza książeczka, też zaprojektowana przez Dagmarę, gdzie mamy materiały dodatkowe, m.in. wywiad z Gaimanem czy reprodukcje jego rękopisów.
Powstała polska wersja „Melindy”, jest szansa na kolekcjonerską edycję „Anansi Boys” w naszym języku?
AW: - Nie sądzę. Koszt produkcji takiego kompletu jest zbyt wysoki, by liczyć na zysk czy chociaż zwrot kosztów. Szacuję, że grono odbiorców wynosiłoby kilkadziesiąt osób, a cena musiałaby wynosić ok. 250-300 zł. Nie jest jednak wykluczone, że część wydania angielskiego będzie dostępna w Polsce.
Któryś z obrazów umieszczonych na kartach książki jest szczególny dla Ciebie, Dagmara?
DM: - Są o tyle szczególne, że dzięki nim po dość długiej przerwie, od czasu ukończenia krakowskiej ASP, wróciłam do malarstwa olejnego. Bliski jest mi zwłaszcza pierwszy obraz namalowany z tej serii – pejzaż nadmorski z syrenką w wodzie. Ta książka pomogła mi się otworzyć, zaczęłam znowu malować, z czego się bardzo cieszę.
Dagmara, jesteś autorką ilustracji do książek oraz ich okładek. Czy polski rynek wydawniczy sprzyja tej sztuce?
DM: - Pracuję właściwie tylko dla zagranicznych wydawców, w tej chwili dla oficyn niemieckich. Być może polski rynek się rozwija, ale na razie nie ma w nim dla mnie niszy.
Mam jednak nadzieję, że polski czytelnik będzie mógł znowu obcować z Twoją sztuką. Przypomina mi się kolekcjonerskie wydanie „Maladie” Andrzeja Sapkowskiego, także przez Ciebie wspaniale zilustrowane i wydane przez Atropos.
DM: - Chętnie wróciłabym do innego tekstu Sapkowskiego, jeśli pisarz wyraziłby tym zainteresowanie. Z wielką przyjemnością zilustrowałabym na przykład coś z sagi wiedźmińskiej.
AW: - Pierwszą swoją książkę – „Melindę” – zrobiłaś w estetyce postindustrialnej, Sapkowski jest średniowieczno-baśniowy, „Anansi Boys” to realizm magiczny...
DM: - Zawsze miałam problem z wyborem, dlatego jestem rozdarta między tymi gatunkami.
AW: - To może teraz ostry cyberpunk?
DM: - O, bardzo chętnie! - Trzeba by mieć ostry, cyberpunkowy tekst.
DM: - Moglibyśmy wydać „Neuromancera” Williama Gibsona! -
Artur, w takim razie wiesz już, co macie w planach...
DM: - Mam pulę autorów, których bardzo chętnie bym zilustrowała – przede wszystkim Williama Gibsona oraz Angelę Carter, tym bardziej że w Polsce nie ukazały się jej wszystkie powieści. Z przyjemnością zabrałabym się także za moje ukochane „Opowieści o pilocie Pirksie” Stanisława Lema. To by było spore wyzwanie. Bardzo bym chciała pracować nad „Ostatnim jednorożcem” oraz „Kryształami czasu” Petera S. Beagle’a. Polskie wydanie tej ostatniej pozycji to zresztą mój ulubiony paradoks okładkowy – ktoś umieścił na froncie niebieskawego potwora, kompletnie nie przystającego do treści. Nic takiego nie ma w książce!
Rozmawiał: Rafał Stanowski